Moja historia
Spotykamy się na pewnym etapie mojej drogi i choć nadal wszystko jest otwarte, to zarysowują się na niej pewne kierunki, które pociągają mnie bardziej niż inne. A że zawsze bardziej niż fakty interesowało mnie to, co je wywołuje, wszystko poniżej jest przede wszystkim o tych „prądach głębinowych” pchających mnie do przodu.
Od początku było jasne – i do dziś wygląda tak samo – że największą przyjemność sprawia mi bycie w ruchu. Nie można było mnie posadzić w miejscu, gdy miałam rok, i nic nie wskazuje na potrzebę zatrzymania się po trzydziestu kilku latach „wiercenia się” w życiu.
To naturalnie szło w parze z dążeniem do ciągłych zmian, szukaniem nowych miejsc, ludzi i okoliczności. Wszystkiego, co wprowadzałoby „ruch” również do wewnątrz, co by poruszało i reorganizowało mój świat.
W dużej mierze właśnie to wytyczyło tak dziwną trajektorię mojej drogi: praktycznie same, krótsze bądź dłuższe, pobyty w Wielkiej Brytanii, Czechach, Izraelu i większości największych polskich miast. Tylko po to, by doświadczyć tego, co nieznane. Poznać historię innego człowieka, pobyć w świecie innym od mojego i wyjść z niego przeobrażoną. To, co z zewnątrz przypomina tułaczkę, dla mnie było i nadal jest drogą do domu – tego nieustannie budowanego w sobie.
Wychodzenie ze znanego i przechodzenie przez nowe światy było jednocześnie odchodzeniem – od sugerowanych przez otoczenie sposobów życia i postępowania. Może dlatego, że wychowywałam się otoczeniu o mocnej wierze w pewne niezmienne zasady, dla równowagi pojawił się silny odruch kwestionowania zastanego porządku rzeczy. Z czasem coraz bardziej podobało mi się stawanie z boku i przyglądanie się temu, w co wierzymy. Tak, że do dziś zmiana perspektywy to dla mnie zdecydowanie najprzyjemniejsza ze wszystkich, gorliwie praktykowanych zmian.
Gdy dodać do tego silną potrzebę niezależności i poruszania się po życiu we własnym tempie, nietrudno odgadnąć, że ekspresem lądowałam na marginesie większości grup społecznych. Koszt tego jest i pewnie pozostanie taki, że trudno jest mi gdzieś naprawdę przynależeć. Korzyścią jest i mam nadzieję pozostanie to, że ciągle stawiam siebie i innych w miejscach, gdzie można zobaczyć rzeczywistość i siebie zupełnie inaczej – i w rezultacie wybrać zupełnie inny sposób pójścia naprzód.
Można się też w tej historii domyślić płynącej pod jej powierzchnią trudności w zaakceptowaniu rzeczy takimi jakimi są. Potrzeba ciągłego odkrywania tego, jak można żyć inaczej i kim można się stać, wzięła się oryginalnie z innej potrzeby – zmiany siebie w kogoś innego, lepszego. Ta głęboko raniąca niezgoda na samą siebie dopiero kilka lat temu zaczęła powoli przemieniać się w akceptację. I próby życia w warty życia sposób pomimo wewnętrznych ograniczeń.
Nie byłoby tego, gdyby nie jedna z najbardziej uwalniających zmian, którą wybieram (z wysiłkiem) każdego dnia (bo nie ma innego sposobu) – z ofiary w twórcę okoliczności. Dosłownie ciągłe decydowanie, kim z tej dwójki chcę być. I tu powoli zbliżamy się do powodu, dla którego robię to co robię – w ten konkretny sposób.
By naprawdę połączyć te kropki, wypada się przyznać, że przez znaczną większość życia oczekiwałam, że to, czego pragnę przyjdzie do mnie samo. Dość późno dotarło do mnie, że tylko ode mnie zależy, jak wygląda moje życie zawodowe. I głównie od mojego wysiłku, na ile jest bliskie temu, jak chcę żyć w ogóle. Dlatego poszukiwania zawodu były opornym kluczeniem, wieloma nieudanymi próbami znalezienia kompromisu między pragmatyczną koniecznością przetrwania a marzeniem o pracy, która ma znaczenie. Dla mnie osobiście: która pomagałby ludziom zmienić rzeczywistość na bliższą temu, czego pragną.
Tak, jak nic w życiu nie jest stałe, tak też tu nie ma żadnej definitywnej odpowiedzi do odnalezienia. Jest tylko nieustanne ustalanie najlepszego na ten moment stanu równowagi, najodpowiedniejszego dla mnie. Wystarczającego, by czuć spokój i siłę do robienia rzeczy, na których mi zależy. Pomimo stale obecnej niepewności, godząc potrzebę odkrywania i poszerzenia z potrzebą czucia się dobrze tu, gdzie jestem i w tym, co robię – teraz.
Tak, jak nie wierzę, że ktokolwiek ma odpowiedź dla mnie na to kim mam być i jak żyć, tak nie staram się szukać tych odpowiedzi dla innych. Głęboka wiara w to, że tylko my sami możemy je sobie codziennie dawać – skrojone na naszą miarę i potrzeby – sprawia, że najlepiej jak mogę pomóc innym to stworzyć przestrzeń, w której ten proces poszukiwania i wybierania będzie łatwiejszy. Przestrzeń i czas wyzwalania w każdej osobie, z którą pracuję jej własnej odwagi i potencjału, które umożliwiają wytyczenie i pokonywanie swojej drogi do tego, gdzie chce być i kim chce się stać.
To, że mogę spędzać swoje „osiem godzin”, towarzysząc ludziom na krótszych i dłuższych odcinkach ich podróży, wspierając ich w mierzeniu się ze zmianą i w wykorzystywaniu jej do bycia silniejszym w obliczu niepewności – to dla mnie źródło ogromnej frajdy i powód do głębokiej wdzięczności. I zarazem idealna okazja do wymiany, która ubogaca oraz ciągłego odkrywanie tego, jak można robić to lepiej. I tak droga okazuje się kołem, które na wielu stycznych nieustannie się domyka.